Aktualności

Medialność niemedialności

 

Kościół nie musi być medialny, ale nie musi też być niemedialny.


Czasami słychać, że Kościół ma zły „piar”, czyli że się źle prezentuje, zwłaszcza w mediach. Niektórzy sądzą więc, że należałoby „odświeżyć imidż”, obsadzić w kontaktach z mediami przystojnych i genialnie kumatych, i będzie dobrze.

I to fakt, że Kościół nie jest taki, jak wypada w przekazie medialnym. Nigdy jednak nie musiał „wyglądać”, żeby realizować swoją misję. Gdyby było inaczej, Bóg powoływałby do kapłaństwa facetów o perfekcyjnym wyglądzie, a do zakonów żeńskich same najładniejsze dziewczyny – a powołuje TEŻ najładniejsze (no, wybrnąłem jakoś).

Nie znaczy to jednak, że to całkiem obojętne, jak się ludzie Kościoła w mediach prezentują. Bo z jednej strony mamy duchownych, którzy „dla dobra Kościoła” są gotowi zmienić przed kamerą jego naukę, a z drugiej mamy takich, którzy traktują media jak najgorszą zarazę, zakładając, że dziennikarze to bezuczuciowe maszyny do opluwania dobrych ludzi. A że dziennikarze jednak uczucia miewają, więc gdy ktoś ich potraktuje z buta, raczej nie powinien oczekiwać zachwytów w materiale, który o nim zmontują. A zmontują, bo dziś dziennikarze szukają tematów jak szaleni i jeśli tylko to, co robimy, jest medialnym tematem – oni przyjdą. Chyba że stosują świadomy, wynikający z zamówienia politycznego, ostracyzm.

Nie jest tak, że dziennikarze zawsze manipulują. Zazwyczaj zwracają się do człowieka Kościoła po to, żeby uzyskać od niego rzetelną informację. Jeśli ten się od nich odwróci, pójdą do kogoś niekompetentnego lub „kompetentnego inaczej”, jak na przykład „świecki egzorcysta”. Często dziennikarze po prostu „nie mają człowieka” ze strony kościelnej, który chciałby rzeczowo im coś wyjaśnić. Słyszą też często: „Wy gonicie za sensacjami”. Ale przepraszam – a wy o czym chcecie czytać, słuchać, co oglądać? Co robił Jezus, gdy nawiązywał do zawalenia się wieży w Siloa? To była ówczesna sensacja. Co robił, gdy przemawiał? Mówił obrazkami. Większość jego przekazu to były przypowieści. To zostaje w pamięci, to jest strawa dla wyobraźni i z tego wyciąga się wnioski.

O czym miałby zrobić materiał dziennikarz, który stoi wobec rutynowych i pozbawionych ognia działań duszpasterza? Ma zrobić newsa o tym, że w parafii X odbyły się rekolekcje, na których nic się nie wydarzyło? Albo o tym, że odbyło się spotkanie księży dziekanów, na którym wystąpił ks. prałat Taki a Taki, zaś po nim ks. infułat Siaki i Owaki? I że spotkanie odbyło się w atmosferze skupienia i zadumy?

Dziennikarz nie może zrobić materiału o tym, co nas samych nudzi. Niechęć mediów do zwracania się do środowisk kościelnych wynika nie zawsze ze złej woli, a myślę, że nawet rzadko ze złej woli. Częściej jest to skutek niegrzecznego traktowania dziennikarzy, co już samo w sobie jest antyświadectwem (bo uprzejmość św. Paweł wymienia wśród owoców ducha) i utwierdza „drugą stronę” w przekonaniu, że Kościół po prostu taki jest.

Nie trzeba każdemu dziennikarzowi udzielać wywiadu (niektórym nawet nie należy), ale na żadnego nie trzeba warczeć. Prawdziwa świętość jest zawsze medialna.


Feminożyce

Wrocławski Sąd Rejonowy orzekł, że abp. Michalik nie popełnił przestępstwa, gdy w październiku w katedrze wrocławskiej wskazał m.in. na rozwody jako jedną z przyczyn cierpień i ran zadawanych dzieciom. Hierarcha wyraził wówczas także niepokój z powodu promocji ideologii gender i zauważył, że „jej programową radę stanowią najbardziej agresywne polskie feministki, które od lat szydzą z Kościoła i etyki tradycyjnej, promują aborcję i walczą z tradycyjnym modelem rodziny i wierności małżeńskiej”. Słowa te wzięła do siebie Małgorzata Marenin, feministka z partii Palikota, obraziła się i wytoczyła arcybiskupowi sprawę karną. Sąd jednak umorzył sprawę, bo nie dopatrzył się w wypowiedzi abp. Michalika znamion przestępstwa. I niby nie powinno to dziwić, bo przecież arcybiskup nie powiedział z nazwiska, które to feministki są takie agresywne i zawzięte na wartości. Widocznie jednak pani Marenin uznała, że i tak wszyscy wiedzą, że to o nią chodzi.

Ateizm religijny

W ogóle coś tam ostatnio w sądach nie idzie „siłom postępu”. Sąd Apelacyjny w Szczecinie odrzucił roszczenia ateisty Jerzego R., który żądał  90 tysięcy złotych odszkodowania za to, że gdy był nieprzytomny, ksiądz – nie wiedząc, z kim ma do czynienia – udzielił mu w szpitalu sakramentu namaszczenia chorych. Sąd orzekł, że odszkodowanie się w tym wypadku nie należy, bo Jerzy R. nie wykazał, jaka to szkoda psychiczna lub fizyczna go spotkała. Nie poniósł on z tytułu namaszczenia żadnych kosztów, ani też nie pogorszyło mu się zdrowie. A swoją drogą to dziwne, że ateista tak mocno reaguje na sakrament. Skoro, jak twierdzi, Boga nie ma, to sakramentu też nie ma. Mamy chyba najbardziej na świecie zaangażowanych religijnie ateistów.