To już ostatni świadkowie Bożego Narodzenia, o których cokolwiek możemy jeszcze powiedzieć. Czego się od nich można uczyć?
W sumie to nawet nie wiadomo ilu ich było. Przyjęło się że trzech. Pewnie od trzech darów, które przynieśli. Na pewno jednak nie byli królami. Mędrcy to też niezbyt dobre określenie. Magowie – jak chcieliby inni pod warunkiem uświadomienia sobie, że ludzie tak w tamtych czasach określani byli w istocie rzeczy naukowcami. Tyle że nauka nie była rozwinięta jak dziś. Mieszały się w niej elementy doświadczenia, rozumowego poszukiwania, ale i pewnie hołdowania przesądom czy praktykowaniu czegoś, co i dziś nazwalibyśmy magią.
Ale to właśnie mądrość, nie zabobon, popchnęła ich w drogę. A Ich oczekiwania wobec dziecka którego szukali musiały być wielkie. Inaczej po co w ogóle mieliby ruszać w drogę? Dla byle króla? Ciekawe co sobie pomyśleli, gdy gwiazda ostatecznie zaprowadziła ich do ubogiego dziecka prostych rodziców. Musiało ich to specjalnie nie zaskoczyć, skoro złożyli Mu przyniesione dary: złoto, kadzidło i mirrę.
Dziś przypominają ich ci, którzy szczery sercem szukali Boga, a znalazłszy Go złożyli Mu co mieli najcenniejszego. Najczęściej własne życie. Dla Niego potrafili zrezygnować z wygód ziemskiego życia i skazać się na wieczną tułaczkę. Kapłani, zakonnicy, przede wszystkim misjonarze. Ale też wszyscy, którzy rozpoznawszy w Chrystusie swego Zbawiciela oddali Mu swoje życie. I oddają codziennie. Kropla po kropli.
Ale w mędrcach szczególnie widać chyba tych wszystkich, którzy w sprawach wiary, przekonań, nie pozwalają się uwikłać władzy w jej gierki; którzy pouczeni Bożą mądrością, jak mędrcy ze Wschodu, potrafią w drodze od Boga do swoich domów omijać pełne knowań pałace ziemskich przywódców.
Andrzej Macura