Biorąc udział w Eucharystii, zawsze powinienem mieć w sercu tych, których grzech zatrzymuje przed progiem świątyni. Bo tak naprawdę Kościół jest dla grzeszników.
Tajna wielkość sakramentu pokuty i pojednania umyka naszej uwadze. Rozgrzeszenie jest pokrzepieniem dla duszy, przywraca nas do życia. Dla chrześcijanina jest wciąż dokonującym się w jego życiu, powszednim cudem. Ewangelia pokazuje, jak o tej prawdzie świadczył Jezus podczas swojej publicznej działalności.
Większości cudów dokonał w Kafarnaum nad Jeziorem Galilejskim, gdzie zamieszkał w okresie swego nauczania. Nazwa miasta oznacza „miejsce pokrzepienia”. Kafarnaum jest miastem Jezusa. Miasto Jezusa to Kościół. Kościół, dzięki obecności w nim Boga, jest właśnie miejscem pokrzepienia.
Ludzie, którzy przychodzili tam, aby doświadczyć cudów za sprawą Jezusa, odchodzili zdumieni: „Jeszcze nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego!” (Mk 2, 12). Co ich tak zaskakiwało? Cuda? Przecież to właśnie je przychodzili oglądać. Ludzie ci byli zdumieni Bożym miłosierdziem. Jezus zaś w Kafarnaum dokonał tylu cudów, że opuścił miasto, by mieszkańcy nie potraktowali Go wyłącznie jako cudotwórcę.
Ewangelista Marek opowiada m.in. historię człowieka sparaliżowanego, którego czterech przyjaciół spuściło na noszach przez dach do Jezusa, gdy dom Piotra, w którym przebywał, wypełnił tłum ludzi czekających na cud (Mk 2, 1-12; por. Mt 9, 1-8, Łk 5, 1-26). W tej scenie pojawiają się dwa kluczowe elementy: rozgrzeszenia i wspólnoty wiary. Nauczyciele Pisma, którzy byli świadkami sceny z paralitykiem, pomyśleli: „Bluźni! Któż może odpuszczać grzechy? Jedynie sam Bóg!”. Właśnie temu dziwili się wszyscy zgromadzeni: że Jezus odpuścił paralitykowi grzechy. Nie cudom i uzdrowieniom – ale mocy rozgrzeszenia, jakie Bóg udziela swojemu stworzeniu.
WYSUSZENI
Paralityk to w myśleniu biblijnym ktoś, kto ma uschłe mięśnie. Symbolicznie chodzi więc o człowieka, który spełniając wszelkie potrzebne warunki, nie ma siły, żeby żyć zgodnie z tym, co posiada. Ewangelista Jan również opisuje uzdrowienie podobne do przedstawionego przez synoptyków. Opowiada o sparaliżowanym człowieku, który od trzydziestu ośmiu lat leżał przy sadzawce Betesda z nadzieją na uzdrowienie (J 5, 1-18). Jerozolimska sadzawka miała pięć krużganków, które symbolizowały Torę, pięć najważniejszych ksiąg Starego Testamentu. Chory znajdował się więc we wnętrzu tego, co mówi Bóg. Ale mimo to nie był w stanie o własnych siłach dotrzeć do Boga. Kiedy poprosił o pomoc Jezusa, usłyszał od niego polecenie: „Wstań, weź swoje posłanie i chodź!”.
Podobne słowa usłyszał w Kafarnaum wspomniany wcześniej paralityk. „Jezus – relacjonuje Marek – widząc ich wiarę, powiedział do chorego: »Synu! Twoje grzechy są odpuszczone«”. To scena, która uzmysławia nam, jak ważna jest wspólnota wiary. Paralityk zostaje rozgrzeszony – cudownie uzdrowiony – nie ze względu na własną wiarę, ale dzięki wierze czterech mężczyzn, którzy doprowadzili go do Jezusa. Ludzie nieraz nie mają siły stanąć samodzielnie przed Bogiem, może brak im wiary, może odwagi, może są w takim momencie, w którym zgasła w nich wszelka nadzieja, może przemierzają właśnie ciemne zaułki życia. Sami nie wejdą do kościoła, ale może ich tam wprowadzić wspólnota – choćby w swojej modlitwie.
Tym zaś, co Jezus daje paralitykowi najpierw, nie jest fizyczny przypływ sił do jego martwych mięśni, ale rozgrzeszenie. Ewangelia nie informuje nas, czy sam chory wierzył w możliwość uzdrowienia. Nie wiemy, czy ufał Jezusowi, czy żałował za swoje grzechy. A Chrystus w ogóle o to nie pyta! Z racji na wiarę Kościoła – mówi – „twoje grzechy są odpuszczone”. Kościół ma siłę, by przyprowadzić grzesznika przed Jezusa miłosiernego i ze względu na swoją wiarę wyjednać mu pojednanie z Bogiem. Sami jako pokutnicy oburzamy się na to, ponieważ zbyt dobrze wiemy, ile „kosztuje” nas przystępowanie do sakramentu pokuty i pojednania, a tu ktoś otrzymuje łaskę za darmo. To nie jest ani przypadek, ani margines – to powołanie Kościoła: przyprowadzać do Jezusa grzeszników, którzy będąc na wpół martwi nie mają sił, by sami stanąć przed Bogiem.
WYKRWAWIENI
W Kościele starożytnym obowiązywała pokuta publiczna. Twój grzech nie pozostawał twoją tajemnicą. Stawałeś przed ludźmi odkryty w swoich słabościach, widziałeś niedomagania innych. Dla nas jest to gwałt na ludzkiej intymności, miał on jednak swoją dobrą stronę – dziś zdarza się, że wykrwawiamy się przez nasze rany, ponieważ każdy z nas zostaje z grzechem sam.
Im cięższych przewinień dopuścili się pierwsi chrześcijanie, tym bardziej otwarcie musieli je wyznać. Do wnętrza świątyni wchodzili wyłącznie ci, którzy byli w stanie łaski, pozostali zatrzymywali się przed progiem. Celem nie był podział na lepszych i gorszych, lecz wyrażenie przed Bogiem solidarności wspólnoty wiary. Skoro oni nie mogą z jakichś powodów uczestniczyć w Eucharystii, to ja wchodząc przed ołtarz zabierałem w sobie ich sprawy, by przedstawić je Bogu z nadzieją, że otrzymają rozgrzeszenie i sami będą mogli stanąć przed Jezusem. Biorąc udział w Eucharystii, zawsze powinienem mieć w sercu tych, których grzech zatrzymuje przed progiem świątyni. To jest Kościół Chrystusowy. Nie jest nim natomiast grupa, która wytyka grzesznika palcem i brzydzi się mu pomóc. Kościół jest dla grzeszników.
Ewangelie synoptyczne są w pełni zgodne co do kolejności wydarzeń, które miały wtedy miejsce w Kafarnaum. Paralityk nabrał sił dzięki rozgrzeszeniu. Uzdrowienie przyszło później, razem z nakazem Jezusa, by wziął swoje nosze i wracał do domu. Cud rozgrzeszenia dokonał się ze względu na wiarę mężczyzn, którzy przynieśli paralityka, z kolei cud uzdrowienia miał umocnić w wierze zgromadzonych. Pierwsze jest jednak zawsze uzdrowienie wnętrza człowieka. Problemem nie są bowiem chore mięśnie, ale rany zadane przez grzech.
WYBAWIENI
Pierwsze lata swojego kapłaństwa spędziłem z ludźmi, którzy tworzą Chrześcijańskie Braterstwo Chorych i Niepełnosprawnych. Zaraz po II wojnie światowej założył je we Francji ks. Henri François, by otoczyć opieką ludzi, którzy zapadli na rozmaite choroby. Skoro sam nie jestem w stanie pomóc wszystkim – rozumował – każdego chorego, którego spotkam, poproszę o pomoc w dotarciu do następnej osoby i w pomaganiu jej. Tak powstał ruch, który zaczął docierać do tych, których los unieruchomił w łóżku czy na wózku. Jego mottem stały się słowa, które Jezus skierował do chorego przy sadzawce Betesda: „Wstań i chodź”. W ruchu nie ma jednak żadnych spektakularnych uzdrowień, jest za to wielka afirmacja życia. Wszystkie urzędy sprawują osoby niepełnosprawne, w Brazylii ruchem kierował człowiek przykuty do łóżka, który potrafił tylko skinąć głową na „tak” lub „nie”.
Kiedyś, na zjeździe Braterstwa słuchałem wystąpienia jego głównej odpowiedzialnej, Claude – siedząc na wózku, przemawiała do innych niepełnosprawnych: „Bóg nie będzie nas sądzić z naszej niepełnosprawności, tylko z naszej miłości”. Nigdy w życiu nie odważyłbym się powiedzieć takich słów. Miałem wówczas dwadzieścia parę lat, siłę i zdrowie. Musiałbym być skończonym pyszałkiem, nie mieć wstydu. Ona jednak mogła sobie pozwolić na te słowa, bo mówiła z wnętrza doświadczenia niepełnosprawności i wiedziała, co jest problemem tych ludzi. Trudniejsze do przeżycia niż przykucie do wózka jest zrezygnowanie z miłości: jeśli nie potrafisz choć odrobinę przekroczyć własnych ograniczeń, by nieść pomoc innym, sparaliżowane zostaje twoje serce. W każdym czasie – przekonywała – i w każdej sytuacji mamy możliwość zrobienia czegoś dla drugiego człowieka. Nie możesz kogoś odwiedzić, wyślij mu list, nie możesz napisać, podyktuj, jeden zapisze, drugi zaniesie.
Bp Grzegorz Ryś