To wcale nie naiwne. Ale i nie proste. Rozpoczęte razem z pierwszym wyborem musi trwać przez całe życie.
Nad Dolinę Wielicką powoli nadchodził wczesny zimowy zmierzch. Byliśmy jeszcze wysoko. Warto by było jakoś skrócić sobie drogę. Stok w tym miejscu nie wyglądał na zbyt stromy. Ale wiadomo, z góry nie wszystko widać. A jeśli okaże się podcięty jakimś pasem skał? Albo co gorsze – te całe masy śniegu wyjadą i zasypią nas na amen? Schodzimy tędy – orzekł instruktor. Wie, co robi? W każdym razie miał dużo większe od nas doświadczenie. Bez szemrania ruszyliśmy w dół. Szybko okazało się, że to była dobra decyzja. Zanim do końca zapadł zmierzch, znaleźliśmy się bezpieczni na dnie doliny. Teraz do schroniska pozostało… W każdym razie proste zejście ;)
Chyba już pierwsi chrześcijanie mieli poważny problem ze zrozumieniem, co znaczy wierzyć. Wierzyć w Boga, Jego Syna czy Ducha Świętego. Może zawinił trochę święty Paweł mocno podkreślając wartość wiary, a deprecjonując znaczenie wypełniania prawa? Być może właśnie dlatego św. Jakub musiał tłumaczyć, że „wiara bez uczynków jest martwa”. W każdym razie spór o zbawienie przez wiarę rozgorzał na nowo w czasach Reformacji. I choć niby wiadomo, że „wiara działa przez miłość”, trwa do dziś. A wszystko dlatego, że wiara wydaje się czasem aktem czysto intelektualnym. „Tak, masz rację. I co z tego?” Tymczasem wiara jest czymś więcej. Jak w historii o zimowym włóczeniu się po Tatrach, domaga się nie tylko intelektualnych decyzji, ale także ich realizacji.
„Wiara jest najpierw osobowym przylgnięciem człowieka do Boga; równocześnie i w sposób nierozdzielny jest ona dobrowolnym uznaniem całej prawdy, którą Bóg objawił” – można przeczytać w Katechizmie Kościoła Katolickiego. To jasne i oczywiste. Jaką wartość miałaby nasza deklaracja, gdybyśmy instruktorowi powiedzieli „tak, masz rację” i poszli dookoła? Jeśli mówię Bogu swoje „tak”, musi iść za tym konkretna postawa. I to nie tylko w jednej chwili, ale przez całe życie. Można się wahać, można czasem uciec, zapomnieć się, zrobić na złość, zrobić po swojemu. Mój podstawowy wybór, moja – jak to mówią czasem teologowie – „opcja fundamentalna” nie może ulec zmianie. Muszę ciągle na nowo powtarzać Bogu swoje „tak, Panie, oto ja, Twój sługa. Wierzę w Ciebie, ufam Ci i kocham Cię”.
Znajdą się tacy, którzy będą twierdzić, że wiara to głupia postawa; że powinno się raczej zawsze opierać na rozumie. Sęk w tym, że wiara, choć jest łaską, nie jest wyborem ślepca. Jest odpowiedzią daną objawiającemu się Bogu. To nie ślepa, nierozumna wiara, ale zdobyta już wiedza o moim instruktorze i mir, jakim cieszył się w środowisku, skłoniły mnie niegdyś do zejścia stromym zachodem wprost do doliny. Do wiary w Boga skłania człowieka to, czego już się o Nim dowiedział i czego doświadczył. Czyli poznanie Jego mocy, przekonanie się o Jego przychylności.
Wiara wręcz zakłada rozumowe poszukiwania. Między innymi dzięki nim rośnie, staje się bardziej dojrzała. Rzucenia się na oślep domaga się tylko tam, gdzie rozum staje wobec tajemnicy, której nie może wyjaśnić. Ale nie ma to nic wspólnego z postawą głupca. Wierzący po prostu wie, komu okazuje swoje zaufanie.
A wie nie tylko dlatego, że do tego wszystkiego chciał dochodzić sam. Wtedy pewnie szukałby do końca życia i wiele razy mocno pobłądził. Na szczęście ma Kościół – wspólnotę, w której Bóg cieszy się wielkim mirem, wspólnotę, która wychowuje do wiary pomagając ominąć czające się na jej drodze zasadzki. W niej zawsze można spytać: słuchaj, jaki jest ten Bóg? A czy mi wybaczy? Dlaczego chce, by ludzie robili tak, a nie tak. Jak z Nim rozmawiać? Wtedy osobiste doświadczenie łączy się ze świadectwem innych. I problem wierzyć-nie wierzyć przestaje być problemem zagubionego w gąszczu niepewności pojedynczego człowieka.
Modlitwa
Tak, wierzę Panie. Wiem że za słabo, że za mało. Że zbyt często chadzam swoimi ścieżkami. Ale wierzę. Wierzę, nie tylko dlatego. że jesteś moim jedynym Zbawicielem; wierzę bo opromieniła mnie niegdyś prawda, że jesteś dobry. Wierzę bo zrozumiałem, że warto Ci zaufać. Dziękuję, że kiedyś mnie do tej decyzji doprowadziłeś. Dziękuje, że - pewnie nie bez udziału Ducha Świętego - ciągle widzę nowe powody, by Ci moje "tak" powtarzać. I dziękuję za Kościół, wspólnotę, która mnie do Ciebie nosi i w której ja mogę popychać do Ciebie innych...