Jeśli chciałbyś dom swojej pobożności budować bez regularnego przyjmowania sakramentu pokuty, to uważaj: w najlepszym razie wyjdzie z tego socrealistyczne straszydło, w którym nic z niczym nie będzie współgrać.
„Ach, jacy niedobrzy są ci wierzący. Chodzą do kościoła, uczestniczą we Mszy, ale...” I tu następuje wyliczanka ich grzechów. Potem konieczny jest jeszcze wyjaśniając dodatek: „Ja do kościoła nie chodzę, ale...”. Tu z kolei następuje zachwyt nad własną prawością. To szablon. Tak tłumaczy się wielu, którzy do kościoła mają wyraźnie pod górkę. Można próbować przekonywać, że ich ocena tych chodzących do kościoła jest zbyt surowa. Problem jednak leży w czym innym. Ci niechodzący i chwalący się swoją bezgrzesznością niekoniecznie są tak prawi. Być może tylko swoich grzechów nie widzą.
Sakrament pokuty jest bezwzględnie konieczny dla kogoś, kto popadł w grzechy ciężkie. Ale i ci, którzy popełnili tylko grzechy lekkie powinni się spowiadać. Wedle prawa – przynajmniej raz w roku. Zazwyczaj jednak zachęca się, by robić to raz w miesiącu. Po co?
Ano właśnie między innymi po to, żeby swoje grzechy zobaczyć. Bardzo pomaga w tym zresztą praktyka codziennego rachunku sumienia. Pozwala zobaczyć sprawy drobne. Czasem jednak, po bardziej dogłębnym zastanowieniu się, ów drobiazg zaczyna jawić się niczym drobna dziurka przy podminowującej próchnicy zęba: z wierzchu prawie nie widać, gdy trochę rozwiercić, zieje ogromna dziura. Tak i coś, co wydawało się drobiazgiem, może okazać się problemem wymagający poważnego przewartościowania swojej postawy.
Grzeszyć można myślą, mową uczynkiem i zaniedbaniem. Zwłaszcza to ostatnie łatwo przeoczyć. Przecież nic nie robię – tłumaczy się ktoś oburzony przed samym sobą. No właśnie.. Dlatego tak ważne jest, by to swoje postępowanie codziennie poddawać spokojnej, uczciwej refleksji; by nie szukać wytłumaczenia dla czynów, wobec których sumienie zdaje się coś wyrzucać, ale w pokorze zastanowić się, jak w mojej sytuacji postąpiłby Chrystus.
Taki codzienny rachunek sumienia jest nie po to, by mieć powód do biczowania się. Raczej po to, by poznać prawdę o sobie i by móc ją uczciwie przedstawić Bogu. To nie jest tak, że są w nas obszary, w które lepiej Boga nie wpuszczać, udawać że nie istnieją, bo Bóg natychmiast razi nas gromem. Wedle znawców duchowości dopiero gdy człowiek wpuszcza Boga tam, gdzie wcześniej wolał, żeby nie wchodził, Ten może zacząć człowieka uzdrawiać. Regularna spowiedź jest w takim wypadku owym szczególnym wyznaniem Bogu miłości z prośbą o uleczenie tego, co jeszcze nie jest na miarę prawdziwego chrześcijanina.
Prócz zanurzenia w Bożą miłość jest jednak jeszcze co najmniej jeden ważny powód, dla którego warto swoje grzechy, po uczciwym zrobieniu rachunku sumienia i spełnieniu innych warunków dobrej spowiedzi, powierzyć Bogu przez drugiego człowieka. Spowiednik pomaga obiektywnie spojrzeć na popełniane przeze mnie zło. Nie tylko musi skarcić tych, którzy zaczynają to zło lekceważyć, łatwo znajdują dla niego wytłumaczenie czy przestają starać się o przemianę życia. Nieraz załamanego własną grzesznością stawia na nogi prze słowa pociechy. A czasem musi nawet wyolbrzymiony rozmiar winy sprowadzić do właściwych proporcji.
Nikt nie jest dobrym sędzia we własnej sprawie. Jeśli chcesz duchowo wzrastać nie bój się korzystać z sakramentu, w którym Bóg leczy Twoją grzeszność prze posługę Kościoła...