W którymś momencie poszedłem do kapelana i powiedziałem mu o wszystkim. A on dał mi trzy sekundy na podjęcie decyzji. Wiem, że była właściwa. Z ks. kmdr. ppor. Radosławem Michnowskim, kapelanem Wojska Polskiego, rozmawia ks. Rafał Starkowicz.
Ks. Rafał Starkowicz: Jest Ksiądz m.in. kapelanem Morskiej Jednostki Działań Specjalnych „Formoza”. Ostatnio w mediach ukazały się doniesienia o akcji morskich komandosów – „Mila dla Sebastiana”. O co w niej chodzi?
Ks. kmdr ppor. Radosław Michnowski: – Jeden z naszych kolegów uległ poważnemu wypadkowi komunikacyjnemu, w wyniku którego początkowo był nawet sparaliżowany. Radzi sobie dzielnie. To niezwykły człowiek. Dzięki jego wewnętrznej sile i działaniom medycznym stan jego zdrowia się poprawia. Potrzebna jest jednak kosztowna rehabilitacja. Dlatego ośmiu żołnierzy z tego wyjątkowego oddziału podjęło w ramach swoich urlopów niecodzienne przedsięwzięcie. Aby zebrać dla niego pieniądze, popłynęli kajakami na Bornholm.
To niezwykły wyraz solidarności…
– Naszym hasłem są słowa: nigdy nie zostawiamy swoich. Ludzie, którzy służą w tym oddziale, na co dzień biorą udział w operacjach, o których społeczeństwo nigdy się nie dowie. I zarówno tam, na misjach, jak i tu, w życiu, ta solidarność pomiędzy żołnierzami jest wręcz konieczna. To naturalne.
Wspomniał Ksiądz o misjach. Zadania, które podejmują komandosi z „Formozy”, wiążą się niewątpliwie z ogromnym stresem. Jak żołnierze radzą sobie z tym obciążeniem?
– Aby dostać się do tej jednostki, trzeba być nie tylko sprawnym fizycznie. Kandydaci poddani są ścisłej selekcji. Także pod względem wytrzymałości psychicznej. Jest taka zasada, że nawet we własnym gronie nie wraca się do wydarzeń z misji. Oczywistym jest fakt, że nie rozmawia się o tym z innymi. Nawet z rodziną. To temat zamknięty. Kiedy jednak zachodzi taka potrzeba, komandosi korzystają z pomocy psychologa lub kapelana. Po prostu dzwonią i przychodzą na rozmowę lub spowiedź. Wiedzą, kiedy jest im to potrzebne, i nie mają przed tym oporów.
Współpracuje Ksiądz z psychologiem?
– Oczywiście. Tak naprawdę, to czasem mówimy: tu kończy się moja działka. Teraz czas na ciebie. To działa w dwie strony.
Czasem spotkać się można z takim zarzutem, że żołnierz szkolony jest po to, by zabijać, więc obecność kapelanów w armiach świata daje legitymację złu…
– Żołnierz ma bronić. Bronić swojej ojczyzny, narodu, społeczeństwa… Naraża przy tym swoje własne życie. A człowiekowi, który doświadcza niebezpieczeństwa, potrzebny jest kapłan. Jest mu potrzebny także po to, by go kształtował. By budził godne postawy. Zarzut, o którym mowa, oparty jest na niezrozumieniu roli żołnierza.
Żołnierze chcą Księdza słuchać?
– Wiedzą, że wiem, o czym mówię. Nie wymądrzam się. Żyję tak jak oni. Wykonuję te same ćwiczenia. Podejmuję te same prace. Gdy byłem na rocznym rejsie, w czasie którego wraz z innymi jednostkami NATO oczyszczaliśmy tory wodne z niewybuchów, oprócz posługi kapelańskiej sporo malowałem. Trzeba było odbić starą farbę i nałożyć nową. Na pamiątkę dostałem nawet specjalny młotek (śmiech). Po prostu trzeba być z człowiekiem.
Czy kapelan w wojsku jest naprawdę potrzebny?
– Na początku wspomnianego rejsu jeden z komandorów powiedział mi, że nie widzi potrzeby obecności kapelana na okręcie. Rok to jednak sporo czasu. Wiele rozmów. Przychodzili do mnie żołnierze z innych okrętów. To była misja wielonarodowa. Trafiali się więc i żołnierze innych wyznań. Byłem tam jedynym kapelanem. Spowiadałem, odprawiałem Msze. W Wielką Sobotę, w specjalnym koszu przeznaczonym do niszczenia tajnych dokumentów, rozpaliliśmy ogień, a później wspólnie przeżywaliśmy liturgię. U końca misji komandor ten przyznał, że nie miał racji. Zresztą specyfika służby, chociażby i tu na lądzie, pociąga za sobą konieczność dostosowania do niej duszpasterskiej posługi. Na Msze niedzielne do kaplicy w Akademii Marynarki Wojennej przychodzi 60–70 osób. Gdyby kapelan nie był im potrzebny – nie byłoby ich tutaj.
A jak to się stało, że wstąpił Ksiądz właśnie do seminarium wojskowego?
– No cóż... W moim przypadku to wojsko było pierwsze. Studiowałem w Wojskowej Akademii Technicznej. Ale Pan Bóg nie dawał mi spokoju. Czułem powołanie. W którymś momencie poszedłem do kapelana i powiedziałem mu o wszystkim. A on dał mi trzy sekundy na podjęcie decyzji. Wiem, że była właściwa.
GN 33/2012 Gdańsk