Aktualności

Tu można zmartwychwstać.

- Nikogo absolutnie nie przekreślamy, nawet jeśli sytuacja wydaje się beznadziejna - zapewnia terapeuta uzależnień Elżbieta Kalmus.

Katolicki Ośrodek Terapii i Wychowania Młodzieży „Anastasis” istnieje od 1994 roku w Strychach k. Skwierzyny. Dla wielu osób, które ukończyły tu terapię, „Anastasis” naprawdę znaczy „zmartwychwstanie”. A trafia tu uzależniona od środków psychoaktywnych młodzież z całej Polski w wieku od 14 do 21 lat. Tu pomagają pacjentom uwolnić się z nałogów, ale i przygotowują ich do samodzielnego i odpowiedzialnego życia, lecząc całego człowieka. – Narkomania dotyka nie tylko psychiki i ciała, ale też sfery duchowej. Terapii potrzebuje cały człowiek – zauważa ks. Wojciech Miłek, prezes  Stowarzyszenia Pomocy Młodzieży „Anastasis”, które powołało ośrodek.

4 na 10 osób
Do placówki przyjmowany jest każdy bez względu na wyznanie, ale wychowanie opiera się na wartościach katolickich. Półtoraroczna terapia podzielona jest na sześć etapów: dostosowanie, odkłamanie, decyzja, wytrwałość i konsekwencja, przewartościowanie i samodzielność. Wszystko po to, aby wrócić do społeczeństwa. Nad tym czuwa zespół terapeutów, psychologów i pedagogów. Pierwsze miesiące terapii to budowa wewnętrznej motywacji pacjenta, aby nie „musiał”, ale „chciał” tu być. – Motywacje na początku są bardzo proste. Zagrożenie poprawczakiem, więzieniem, ultimatum od rodziców czy nadzór kuratora – wyjaśnia ks. Miłek. Pracuje się „na stratach” i „na zyskach”, aby nastolatek dostrzegł, że to właśnie narkotyki go niszczą. – Najtrudniejszy moment w pracy z wychowankami to przyznanie się do problemu. Mechanizmy uzależnienia działają tak, że człowiek nie widzi, że coś jest nie tak, mimo kłopotów w szkole, w rodzinie i z prawem – wyjaśnia Elżbieta Kalmus, kierownik ośrodka i terapeuta uzależnień.

Wychowankom trzeba też pokazać perspektywę życia bez prochów. Potem można pracować nad przyczynami uzależnienia, zmianą schematów myślenia i postępowania, a także nad duchowością i wizją sensu życia. Średnio na 10 osób rozpoczynających terapię cztery ją kończą. – Te sześć osób odpada najczęściej na początku. Nie chcą lub nie potrafią się przystosować i wtedy uciekają lub zostają wypisani. Kto zostaje, kończy terapię i w większości udaje się wytrwać w trzeźwości. Cały czas mamy kontakt z ludźmi, którzy ukończyli terapię. Mają pracę, pozakładali rodziny i spokojnie sobie żyją – zapewnia kierownik. Po odbyciu terapii pacjenci mogą zamieszkać w hostelu readaptacyjnym w Bledzewie. – Warunkiem przebywania tutaj jest albo nauka, albo praca – wyjaśnia. Elżbieta Kalmus. – To taki etap usamodzielnienia, bo dużo w tym czasie jest konfrontacji zewnętrznej. Bo jeśli ktoś idzie do pracy albo do szkoły, to zderza się automatycznie z rzeczywistością. Tu muszą nauczyć się trzeźwo żyć – dodaje.

Uratujcie swoje dziecko
U Nikoli najpierw był alkohol, a potem w wieku 13 lat pierwsza zapalona trawka. – Chciałam zabłysnąć przed kolegami i koleżankami z gimnazjum. Wydawało się, że dzięki temu mam ich więcej, więc brnęłam w to dalej – wyjaśnia 17-latka. Najpierw była marihuana, potem amfetamina, a na końcu sięgnęła po rozpuszczalniki. Nikolę wychowywała samotnie mama, jej ojciec zmarł. – Nasze relacje z mamą były dalekie od ideału. Wieczne kłótnie – wspomina i kontynuuje: – Raz przyszłam do domu i mama ode mnie coś wyczuła. Zaprzeczyłam, a ona mi uwierzyła. Za drugim razem się nie udało. Pojechaliśmy na policję zrobić test narkotykowy. W końcu się przyznałam, a mama zaczęła załatwiać mi ośrodek.

W ośrodku nawet nie pożegnała się z matką. Była na nią wściekła. – Nie chciałam jej w ogóle znać – wspomina. Nastawienie wobec terapeutów nie było wcale lepsze. – Nie dopuszczałam do siebie tego, że jestem uzależniona. Zawsze myślałam, że wszystko kontroluję, a ćpam i piję tylko tyle, ile chcę – wyjaśnia dziewczyna. Z dnia na dzień było lepiej, ale do ideału wciąż daleko. – Raz mówiłam, że jest OK, a za tydzień znowu chciałam do tego wrócić. Kryzys nastąpił po 9 miesiącach w ośrodku, gdy pojechałam na rozprawę w sądzie. Tam spotkałam byłego chłopaka i resztę mojej ekipy. Chciałam do tego wszystkiego wrócić, ale z drugiej strony czułam, że to nie jest towarzystwo dla mnie – tłumaczy.

Nikola była rozbita i wciąż brakowało ostatecznej decyzji. W końcu pojechała do domu na tygodniową przepustkę decyzyjną. Nie wszyscy z niej wracają do ośrodka, niektórzy wybierają prochy. Pojechała, ale wróciła z decyzją, że chce dokończyć terapię. Było to w kwietniu ubiegłego roku. Teraz mieszka w hostelu. – Miałam tysiące wizji, co by było, gdyby moja mama mnie nie zaprowadziła na test. Za to jestem wdzięczna mojej mamie, która cały czas z bratem mnie wspiera – zauważa Nikola i dodaje: – Często rodzice bagatelizują problem, a skierowanie dziecka na leczenie może mu uratować życie.

Już bym nie żył
Bartek po raz pierwszy marihuany spróbował w pierwszej klasie liceum. – Na początku nawet mi to nie zasmakowało, ale dalej próbowałem i mieszałem z alkoholem. Potem doszła jeszcze amfetamina – opowiada już 21-latek. Z czasem, jak opowiada, jechał po bandzie. – Najgorzej było wtedy, gdy miałem odcięty dostęp do pieniędzy rodziców i sam zacząłem handlować. Jak miałem większą ilość przy sobie, to praktycznie sam to przećpałem. Więc miałem długi i zaczęło się robić gorąco – wyjaśnia Bartek. Kiedy rodzice pierwszy raz przyłapali go, zgodził się na leczenie ambulatoryjne w swoim mieście. – Fałszowałem testy narkotykowe, a terapeutce strasznie nawijałem makaron na uszy, tak dobrze, że mówiła mojej mamie, że wszystko jest w porządku – opowiada.

Kiedy rodzice odkryli, że ich syn handluje narkotykami, postawili mu twarde ultimatum: leczenie, albo ulica. Spakował się i już wynosił się z domu, ale w drzwiach zobaczył zapłakaną mamę i wtedy coś w nim pękło. W ośrodku jednak od początku łamał różne zasady i normy, a nawet planował ucieczkę. Przełamanie nastąpiło dopiero po pół roku. – Miałem problem z przyznaniem się. Czułem, że jest mowa o mnie, ale wypierałem się tego – opowiada Bartek. Szczególnie ciężki był trzeci etap terapii – odkłamanie, czyli terapia, w której uczestniczą rodzice i najbliższe osoby wychowanka. – Bardzo ciężko to przeżyłem. Najpierw na ośmiu kartkach wywaliłem z siebie wszystko, tak jak było, bez koloryzowania, potem przeczytałem to w obecności rodziców. Oni dotąd wiedzieli może pięć procent całej prawdy – tłumaczy. – Mama z tatą powiedzieli, że co było, to było, ale teraz chcą, żeby było inaczej. To dodało mi wiary w siebie. Płakaliśmy wszyscy – dodaje.  Po skończonej terapii Bartek przyszedł do hostelu. Tutaj przygotowuje się do matury. – Tak szczerze, jakbym nie poszedł na terapię, to podejrzewam, że już bym nie żył – przyznaje.

Spełnione marzenia
O czym marzą wychowankowie z ośrodka? – Chciałabym być psychologiem więziennym albo terapeutą uzależnień. I oczywiście mieć rodzinę i dzieci – mówi Nikola. – Chcę iść na studia humanistyczne. Historia i WOS to moje koniki. Oczywiście żona, gromadka dzieci, domek pod lasem i spokojne życie – dorzuca Bartek. A marzenia się naprawdę spełniają. Przekonany jest o tym Piotr Więckowicz, który jest tu dziś wychowawcą, ale kilka dobrych lat temu był pacjentem. Miał 20 lat, gdy sam się zgłosił.

– Kiedyś powiedziałem tu o swoim planie, że chciałbym zostać wychowawcą i pomagać osobom z tym samym problemem. I udało się – opowiada o spełnionym marzeniu. Prowadzi ergoterapię, czyli terapię przez pracę i zajęcia z tymi, którzy przyjeżdżają tu prosto z detoksów, z domów czy z ulic. Teraz jest nie tylko wychowawcą, ale specjalistą od spraw uzależnień. Założył też drużynę piłkarską „Anastasis” Wierzbno. – Gramy w klasie B. Klub naszym pacjentom pomaga wejść w leczenie. Mogą tu zobaczyć, że ludzie z zewnątrz nie gryzą – wyjaśnia i dodaje: – Jestem wierzący i wiem, że w moim życiu zadziały się cuda. Ten ośrodek dał mi szanse na nowe życie i z tej szansy skorzystałem. Skończyłem szkołę, studia, mam pracę, a kolejny cud to moje małżeństwo i rodzina.