Aktualności

Cicha służebnica.

Kościołowi zacznie bardziej od reformatorów są potrzebni święci. To oni nadają pobożności nowe impulsy.

Po ludzku rzecz biorąc Katarzyna Labouré i za życia, i po śmierci nie miała szczęścia do zrobienia kariery. Choć dane jej objawienie miało ogromny wpływ na katolików XIX i XX wieku, dopiero po wielu latach, gdy już stała na progu śmierci,  świat dowiedział się, że to przez nią otrzymał Cudowny Medalik. A dziś, gdy obchodzimy jej wspomnienie, wszyscy pamiętają raczej o świętym papieżu Sylwestrze.

Urodziła się na początku XIX wieku w wielodzietnej rodzinie. Szybko straciła matkę. Musiała więc pracować – najpierw pomagając w domowym gospodarstwie, potem w prowadzeniu restauracji. Dopiero mając 24 spełniła swoje marzenie – wstąpiła do zgromadzenia sióstr miłosierdzia. I już jako nowicjuszka, w 1930 roku,  doznała mistycznych przeżyć – zobaczyła Matkę Bożą. Ta między innymi kazała jej postarać się, aby... wybić medalik. Spowiednik przyszłej świętej, o. Aladel, skonsultował pomysł z biskupem. Ten, po pobieżnym rozpoznaniu sprawy, stwierdził, że nic złego w pomyśle nie widzi. W 1832 roku wybito 1500 pierwszych medali. Szybko zyskały one miano „cudownych” i w ciągu 10 lat w samym tylko Paryżu wybito ich ponad 60 milionów. Zaś arcybiskup Paryża, po kanonicznym zbadaniu objawień i łask, jakich wierzący doświadczali dzięki medalikowi, wydal oficjalną aprobatę dla tej formy pobożności.

A Katarzyna? Od 1931 roku, aż do swojej śmierci w roku 1876 pracowała w hospicjum, opiekując się chorymi i starymi ludźmi. I prawie nikt o jej objawieniach nie wiedział. Cicha i pokorna nie starała się o rozgłos. Po prostu zrobiła to, o co Matka Boża w objawieniu ją prosiła.

To kolejna lekcja, jakiej udzielają nam święci okresu Bożego Narodzenia. Człowiek wedle ludzkich kalkulacji wielki, obdarzony wieloma łaskami, powinien umieć zachować pokorę. I tym bardziej powinien swoje życie traktować jako służbę. Nawet jeśli kariera przejdzie przed nosem.